Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/107

Ta strona została skorygowana.

Po upływie dwóch miesięcy Kayerts odzywał się często: „Nie zobaczylibyście mnie tu nigdy, gdyby nie moja Melie“. Melie była to jego córka. Chcąc zarobić na posag dla dziewczyny, rzucił posadę w administracji telegrafów, choć przez siedemnaście lat czuł się tam idealnie szczęśliwy. Żonę stracił już dawno, a wychowaniem dziecka zajmowały się jego siostry. Żałował ulic rodzinnego miasta, bruków, kawiarni, wieloletnich swoich przyjaciół; wszystkich rzeczy, na które patrzał dzień po dniu; wszystkich myśli nasuwanych przez znane przedmioty — łatwych, jednostajnych i spokojnych myśli państwowego urzędnika; żałował plotek, małostkowych zadrażnień, łagodnego jadu i kawałów, które składają się na atmosferę biur rządowych. Carlier oświadczał ze swojej strony: „Gdybym miał za szwagra człowieka porządnego, człowieka z sercem — nigdybym się tu nie był znalazł“. Carlier porzucił służbę w wojsku i tak się naprzykrzył rodzinie przez lenistwo i natrętną bezczelność, że szwagier jego, doprowadzony do ostateczności, uczynił nadludzkie wysiłki, aby umieścić go w Spółce jako drugorzędnego ajenta. Nie posiadając ani jednego pensa, Carlier musiał zgodzić się na tę posadę z chwilą, gdy zrozumiał jasno, że niczego więcej nie zdoła wycisnąć z krewnych. Podobnie jak i Kayerts żałował dawnego życia. Żałował podźwięku szabli i ostróg, spacerów w piękne popołudnie, koszarowych dowcipów, dziewcząt z miast gdzie stali garnizonem; ale poza tem wszystkiem żywił jeszcze żal do świata. Był najoczywiściej ofiarą krzywd i niesprawiedliwości. Z tego powodu zasępiał się czasem. Lecz obaj mężczyźni harmonizowali ze sobą doskonale, złączeni wspólną głupotą i lenistwem. Nie robili nic, ale to nic dosłownie, i rozkoszowali się swoją bezczynnością, za którą im płacono. Zczasem rozwinęło się w nich obu coś nakształt wzajemnego przywiązania.