Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/110

Ta strona została skorygowana.

nieskończone i głupie dyskusje o intrygach i osobach. W środku Afryki zaznajomili się z kardynałem Richelieu i d’Artagnanem, z Jastrzębiem Okiem i Ojcem Goriot — i z wielu innemi osobistościami. Wszystkie te urojone postaci stały się przedmiotem plotek, niby żywi znajomi. Oceniali ich cnoty, podejrzewali ich intencje, sławili ich powodzenia; gorszyli się obłudą bohaterów lub wątpili o ich odwadze. Opisy zbrodni napełniały oburzeniem obu czytelników, natomiast czułe lub patetyczne ustępy wzruszały ich głęboko. Carlier odchrząkiwał i mówił z żołnierska: „Co za brednie!“ Okrągłe oczy Kayertsa pełne były łez, a tłuste jego policzki drgały, gdy oświadczał, pocierając łysinę: „To wspaniała książka. Nie miałem pojęcia, że są na świecie tacy zdolni ludzie“.
Znaleźli także kilka starych numerów gazety wydawanej w kraju. Ów dziennik omawiał w pompatycznych okresach to, co podobało mu się nazwać „naszą Ekspansją Kolonjalną“. Rozprawiał szeroko o prawach i obowiązkach cywilizacji, o świętem posłannictwie pracy cywilizacyjnej i wynosił pod niebiosa zasługi tych, którzy krzewią światło, i wiarę, i handel w ciemnych zakątkach ziemi. Carlier i Kayerts czytali, dziwili się i stopniowo nabierali o sobie coraz lepszego pojęcia. Carlier rzekł pewnego wieczoru — zakreślając szeroki łuk ręką:
— Za sto lat będzie tu może miasto. Bulwary, i składy, i koszary, i — i — sale bilardowe. Cywilizacja, mój chłopcze, i cnota — i wszystko. A wówczas dzieciaki będą wyczytywały, że dwóch zacnych ludzi, Kayerts i Carlier, byli pierwszymi białymi ludźmi, którzy osiedli na tem miejscu!
Kayerts przytakiwał:
— Tak, ta myśl bardzo jest krzepiąca.