Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/117

Ta strona została skorygowana.

nia, zdecydowaliby się na śmierć, aby uciec od powikłanych trudności życia, bo dla niektórych dzikich niema nic łatwiejszego od samobójstwa. Ale że należeli do wojowniczego plemienia o spiłowanych zębach, odznaczali się przeto większą odpornością i wlekli ogłupiały żywot wśród chorób i smutku. Pracowali niedołężnie i stracili swój wspaniały wygląd. Carlier i Kayerts leczyli ich wytrwale, nie mogąc doprowadzić ich do dawnego stanu. Kazali im codzień odbywać musztrę i wyznaczali różne prace: żęcie trawy, budowanie płotów, ścinanie drzew i t. d. i t. d. — do których porządnego wykonania żadna siła ziemska nie była w stanie ich zmusić. W gruncie rzeczy dwaj biali mieli nad nimi bardzo słaby dozór.
Makola przyszedł popołudniu do dużego domu i zastał Kayertsa śledzącego trzy ciężkie słupy dymu wznoszące się nad lasami.
— Co to takiego? — spytał Kayerts.
— Jakieś wioski się palą — odpowiedział Makola, który zdawał się odzyskiwać przytomność. Potem rzekł nagle: — Mamy bardzo mało kości słoniowej; handel źle szedł przez sześć miesięcy. Czy chce pan dostać więcej kości słoniowej?
— Tak — odrzekł skwapliwie Kayerts. Myślał o prowizji, która była mała.
— Ci ludzie, którzy byli tu wczoraj, to kupcy z Loandy; mają bardzo dużo kości słoniowej, więcej niż mogą udźwignąć w drodze do domu. Czy mam od nich kupić? Wiem, gdzie jest ich obóz.
— Naturalnie — rzekł Kayerts. — Kto to są ci kupcy?
— To źli ludzie — odrzekł obojętnie Makola. — Biją się z krajowcami, łapią kobiety i dzieci. To bardzo źli ludzie i mają strzelby. Wielki zamęt jest naokoło. Czy chce pan kupić kości słoniowej?
— Tak — odrzekł Kayerts.