Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/120

Ta strona została przepisana.

błysnęło mu podejrzenie i dodał, patrząc bystro na Makolę:
— A ty co wiesz o tem?
Makoła wzruszył ramonami, patrząc w ziemię.
— Co ja wiem? Ja się tylko domyślam. Chce pan obejrzeć kość słoniową — o, tam leży. Coś wspaniałego. Nigdy pan takiej nie widział.
Ruszył w stronę składu. Kayerts szedł za nim machinalnie, rozmyślając o niewiarogodnej ucieczce robotników. Przed drzwiami fetysza leżało na ziemi sześć wspaniałych kłów.
— Co dałeś im za to? — spytał Kayerts, obejrzawszy nabytek z zadowoleniem.
— To nie był zwyczajny handel — odrzekł Makoła. — Przynieśli kość słoniową i oddali mi ją. Powiedziałem im, żeby wzięli sobie ze stacji to, czego najbardziej potrzebują. To wspaniała kość. Żadna stacja nie może się pochwalić takiemi kłami. Ci kupcy potrzebowali gwałtem tragarzy, a nasi ludzie nic tu nie robili. Ja kłów nie kupiłem; nie trzeba wciągać do ksiąg. Wszystko w porządku.
Kayerts o mało co nie pękł z oburzenia.
— Co takiego? — krzyknął — sprzedałeś poprostu naszych ludzi za te kły!
Makola milczał obojętnie.
— Ja ciebie — ja — ja — bełkotał Kayerts. — Ty czarcie przeklęty! — wrzasnął.
— Zrobiłem co mogłem dla pana i dla Spółki — rzekł niewzruszony Makola. — Dlaczego pan tak krzyczy? Niech pan spojrzy na ten kieł.
— Odprawiam cię! Doniosę dyrektorowi — ani myślę patrzeć na ten kieł. Nie wolno ci tego dotykać. Rozkazuję wrzucić to do rzeki. Ty — ty — —
— Pan bardzo jest czerwony, panie Kayerts. Jak się pan będzie tak na słońcu irytował, dostanie