Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/121

Ta strona została przepisana.

pan febry i umrze pan — jak pierwszy naczelnik! — wypowiedział z naciskiem Makola.
Stali w milczeniu, patrząc w siebie z natężeniem, jak gdyby usiłowali dojrzeć coś z wielkiej odległości. Kayerts wzdrygnął się. Makola miał na myśli tylko to, co powiedział, ale słowa jego wydały się Kayertsowi pełnemi złowrogiej groźby. Odwrócił się nagle i poszedł ku domowi. Makola wycofał się na łono rodziny, a kły, pozostawione przed składem, leżały w blasku słonecznym, wielkie i drogocenne.
Carlier wrócił na werandę.
— Uciekli wszyscy, co? — odezwał się głuchy głos Kayertsa z głębi wspólnego pokoju. — Nikogo nie znalazłeś?
— O tak — odrzekł Carlier — znalazłem jednego z ludzi Gobili; leży martwy przed szałasami — przestrzelili go nawskroś. Słyszeliśmy ten strzał dziś w nocy.
Kayerts wyszedł szybko na werandę. Zastał towarzysza patrzącego ponuro przez dziedziniec w stronę kłów, leżących w oddali przed składem. Przez chwilę siedzieli obaj w milczeniu. Potem Kayerts opowiedział swoją rozmowę z Makolą. Carlier nic nie odrzekł. Przy śniadaniu jedli bardzo mało. Przez resztę dnia zamienili ledwie parę słów. Głucha cisza zdawała się ciężyć nad stacją i zaciskać im wargi. Makola nie otworzył składu; spędził dzień na zabawie z dziećmi. Leżał wyciągnięty na macie przed drzwiami swojego domku, a dzieciaki siedziały mu na piersiach i łaziły po nim. Był to obraz wzruszający. Pani Makola zajęta była przez cały dzień gotowaniem, tak jak i zwykle. Biali zjedli wieczerzę z nieco lepszym apetytem. Potem Carlier, paląc fajkę i przechadzając się po dziedzińcu, dotarł aż do składu; stał przez długi czas nad kłami, dotknął nogą jednego czy dwóch, a nawet usiłował podnieść