Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/129

Ta strona została przepisana.

Biegł ze wszystkich sił, ściskając w dłoni rewolwer, i wciąż nie mógł jeszcze zrozumieć, co się z nim dzieje. Widział kolejno domek Makoli, skład, rzekę, wąwóz, niskie krzaki; i znów zobaczył to wszystko, biegnąc po raz drugi naokoło domu. I jeszcze raz mignęło to samo przed jego oczami. Tego ranka nie byłby mógł przejść bez stękania i paru kroków.
A teraz biegł. I to biegł dość szybko, aby ukryć się przed wzrokiem tamtego.
Wreszcie, goniąc resztkami sił, pomyślał w ostatecznej rozpaczy: „Umrę, a nie potrafię obiec raz jeszcze naokoło“ — i w tejże chwili usłyszał, że Carlier potknął się ciężko i stanął. Kayerts zatrzymał się także. Znajdował się z tyłu domu, a tamten od frontu, jak przedtem. Usłyszał, że Carlier pada na krzesło, przeklinając, i nagle nogi ugięły się pod nim: osunął się na podłogę z plecami opartemi o ścianę. Usta miał suche jak żużel, a twarz mokrą od potu — i łez. O co im poszło? Pomyślał, że to chyba straszne złudzenie; pomyślał, że przeżywa to we śnie; pomyślał, że dostaje pomieszania zmysłów! Po chwili opamiętał się. O co się właściwie pokłócili? O ten cukier? Cóż za idjotyzm! Ależ da mu ten cukier — nie potrzebuje tego cukru. I zaczął dźwigać się z ziemi, ogarnięty nagłem poczuciem bezpieczeństwa. Ale zanim jeszcze stanął na nogach, odruch zdrowego rozsądku pogrążył go znów w rozpaczy. Pomyślał: „Jeśli ustąpię teraz temu rozbestwionemu żołdakowi, jutro zaczną się te same okropności — i pojutrze — i następnego dnia — i ciągle. — Będzie występował z coraz to innemi pretensjami, podepcze mnie, zadręczy, zrobi ze mnie swojego niewolnika — i będę zgubiony! Zgubiony! Parowiec nadejdzie może za wiele dni — może nigdy nie nadejdzie“. Trząsł się tak silnie, że musiał znów usiąść na podłodze. Dygotał bezradnie. Czuł, że nie może i nie chce już się