Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Kayerts wybuchnął łzami wdzięczności — głośnym płaczem i szlochaniem. Po pewnym czasie zorjentował się, że siedzi na krześle i patrzy na Carliera, który leży nawznak wyciągnięty na podłodze.
Makola klęczał obok ciała.
— Czy to pana rewolwer? — spytał, powstając.
— Tak — odrzekł Kayerts i dodał natychmiast: — Biegł za mną, żeby mnie zabić — widziałeś!
— Tak, widziałem — odrzekł Makola. — Tu jest tylko jeden rewolwer; gdzie drugi?
— Nie wiem — szepnął Kayerts osłabłym nagle głosem.
— Pójdę i poszukam — rzekł tamten łagodnie.
Obszedł dom wokoło, a Kayerts siedział nieruchomo i patrzał na trupa. Makola wrócił z pustemi rękami; chwilę stał pogrążony w myślach, potem wszedł spokojnie do pokoju zmarłego, wrócił natychmiast z rewolwerem i pokazał go Kayertsowi. Kayerts zamknął oczy. Wszystko zawirowało naokoło niego. Poznał, że życie straszniejsze jest i trudniejsze niż śmierć. Zastrzelił bezbronnego człowieka.
Makola namyślał się przez chwilę i rzekł cicho, wskazując na umarłego, który leżał z przestrzelonem prawem okiem:
— Umarł na febrę. — Kayerts utkwił kamienny wzrok w Murzynie. — Tak — powtórzył Makola w zadumie, przestępując przez trupa — umarł na febrę. Pochowamy go jutro.
I poszedł zwolna do wyczekującej go żony, zostawiając obu białych na werandzie.
Nadeszła noc, a Kayerts wciąż siedział bez ruchu. Siedział spokojnie, jak po zażyciu opjum. Gwałtowność wzruszeń, które przeżył, wywołała w nim