Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/134

Ta strona została przepisana.

— Parowiec! Parowiec! Nie mogą dojrzeć stacji. Gwiżdżą na nas. Lecę zadzwonić. Niech pan zejdzie do przystani. Ja będę dzwonił.
Zniknął. Kayerts stał bez ruchu. Spojrzał wgórę; mgła kłębiła się nisko nad jego głową. Spojrzał wokoło jak człowiek, który się zabłąkał; i ujrzał na ruchliwej bieli mgły ciemną smugę — plamę w kształcie krzyża. Gdy ruszył ku niej chwiejnym krokiem, dzwon stacyjny zabrzmiał gwałtownie w odpowiedzi na niecierpliwe wrzaski parowca.

Naczelny dyrektor Wielkiej Spółki Cywilizacyjnej (ponieważ wiadomo, że za handlem idzie cywilizacja) wysiadł pierwszy na brzeg i natychmast stracił z oczu parowiec. Mgła nad rzeką była niezmiernie zwarta; wgórze, na stacji, dzwon brzmiał rozgłośnie i nieustannie.
Dyrektor krzyknął głośno w kierunku parowca:
— Nikt nie wyszedł na nasze spotkanie; może tam stało się coś złego, pomimo że dzwonią. Chodźcie lepiej ze mną!
I zaczął drapać się mozolnie na stromy brzeg. Kapitan i maszynista szli za nim. W miarę jak wspinali się wyżej, mgła rzedła i spostrzegli przed sobą dyrektora, który wyprzedził ich o dobry kawał. Nagle ujrzeli, że dyrektor rzuca się naprzód, krzycząc do nich przez ramię:
— Lećcie prędko, prędko do domu! Znalazłem jednego. Szukajcie drugiego, prędko!
Znalazł jednego! I nawet ten człowiek, bogaty w doświadczenia różnorodne i groźne, uczuł się nieco zmieszany tem odkryciem. Zatrzymał się i szukał po kieszeniach noża, stojąc naprzeciw Kayertsa, który zwisał z krzyża na rzemieniu. Wdrapał się widocznie na grób, który był wąski i wysoki i — przy-