Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/205

Ta strona została skorygowana.
LAGUNA


Biały, wsparty oburącz o dach małego domku na rufie łodzi, odezwał się do sternika:
— Przenocujemy na polance Arsata. Późno już.
Malajczyk mruknął coś w odpowiedzi i sterował z oczami utkwionemi w rzekę. Biały oparł brodę na skrzyżowanych ramionach i wpatrzył się w szlak wodny, ciągnący się za łodzią. U krańca prostej drogi, wyciętej wśród lasów jaskrawym blaskiem rzeki, bezchmurne, olśniewające słońce ważyło się nisko nad wodą, gładką i połyskliwą jak metalowa wstęga. Ciemny, posępny las stał w ciszy i spokoju z obu stron szerokiej rzeki. U stóp wielkich, wyniosłych drzew bezpienne palmy nipa wyrastały z nadbrzeżnego mułu w pękach ogromnych, ciężkich liści, zwisających nieruchomo nad brunatnemi kręgami wirów. W cichem powietrzu każde drzewo, każdy liść, każda gałązka, najcieńsze pędy ljan i płatki najdrobniejszego kwiecia zdawały się zaklęte w spokój kamienny i ostateczny. Nic się nie poruszało na rzece prócz ośmiu wioseł, które błyskały, wznosząc się i opadając miarowo z pojedynczym pluskiem i sternik zagarniał wodę to na prawo, to na lewo, a pióro steru kreśliło nagłym i rytmicznym ruchem błyszczące półkole nad jego głową. Rozbełtana woda pieniła