się naokoło z głuchym szumem. Łódź sunęła wgórę rzeki wśród przelotnego zamętu, wznieconego przez nią samą i wstępowała, zda się, w granice kraju, skąd nawet samo wspomnienie ruchu uleciało na zawsze.
Biały, odwróciwszy się od zachodzącego słońca, objął spojrzeniem pusty i rozległy obszar morza. Rzeka — wahająca się i niepewna w ciągu długiej wędrówki — przez ostatnie trzy mile swojego biegu płynie wprost ku morzu, jakby znęcona swobodą szerokiego horyzontu, płynie prosto na wschód — na wschód, który mieści w sobie i światło i ciemność. Wtyle za łodzią rozległ się kilkakrotnie zew jakiegoś ptaka — zgrzytliwy i słaby — prześlizgnął się po gładkiej wodzie i zatracił w głuchej ciszy świata, nie sięgnąwszy przeciwległego brzegu.
Sternik wbił wiosło w toń i przytrzymał je mocno w wyprężonych ramionach, pochylając się naprzód. Woda głośno zabulgotała; wydało się naraz, że długi, prosty obszar rzeki obraca się naokoło swej osi, lasy zatoczyły półkole, a ukośne promienie zachodu padły ognistym żarem na bok łodzi, rzucając wydłużone, potworne cienie wioślarzy na pręgowany blask rzeki. Biały odwrócił się, aby spojrzeć naprzód. Czółno płynęło teraz pod kątem prostym do prądu i rzeźbiona głowa smoka, umieszczona na dziobie, skierowała się w stronę szczeliny dzielącej nadbrzeżne zarośla. Prześlizgnęła się przez nie, otarłszy się o zwisające gałęzie i zniknęła z rzeki niby jakieś smukłe, ziemnowodne stworzenie, opuszczające wodę dla leśnego legowiska.
Wąska zatoka wyglądała jak kręty, przepaścisty rów, pełen mroku pod skrawkiem czystego, jaskrawego błękitu nieba. Olbrzymie drzewa, niewidzialne za strzępiastemi draperjami ljan, wznosiły się wysoko. Gdzie niegdzie — tuż nad połyskliwą czer-
Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/206
Ta strona została skorygowana.