Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/215

Ta strona została skorygowana.

sy z listowia dla dworu radży. Dymy z ognisk snuły się jak niebieska mgła wieczorna, a wśród niej wiele głosów tryskało weselem. Gdy przygotowano łodzie, aby ruszyć na wypłaszanie ryb, brat podszedł do mnie i rzekł: „Dzisiaj!“ Opatrzyłem broń, a gdy czas nadszedł, łódź nasza zajęła miejsce w kręgu czółen z pochodniami. Światła jaśniały nad wodą, lecz za kołem czółen panowała ciemność. Gdy zaczęły się krzyki i podniecenie upoiło ludzi do szaleństwa, wysunęliśmy się cichaczem. Woda pochłonęła naszą pochodnię i ruszyliśmy zpowrotem do brzegu, kędy panował mrok, rozświetlony gdzieniegdzie żarem dopalających się ognisk. Od strony szałasów dochodziły nas rozmowy niewolnic. Znaleźliśmy nakoniec miejsce ustronne i ciche. Czekaliśmy. Zjawiła się wreszcie. Ujrzeliśmy, jak biegła chyżo i lekko wzdłuż brzegu, śladów za sobą nie zostawiając, jak liść gnany wiatrem do morza. Mój brat rzekł posępnie: „Idź i weź ją. Zanieś ją do naszego czółna“. Uniosłem ją w ramionach. Dyszała ciężko. Serce jej biło o moją pierś. Powiedziałem jej: „Zabieram cię od tych ludzi. Przybiegłaś na krzyk mego serca i ramiona moje unoszą cię do łodzi wbrew woli władców“. „Tak być musi“ — powiedział mój brat. „Jesteśmy ludźmi, którzy biorą to, czego pożądają i umieją bronić swej zdobyczy przeciw wielu wrogom. Powinniśmy byli porwać ją w jasny dzień“. „Ruszajmy“, — rzekłem, gdyż odkąd znalazła się w mej łodzi, zacząłem myśleć o mnogich wojownikach władcy. „Tak, ruszajmy“, odrzekł mój brat. „Jesteśmy wygnańcami i od tej chwili łódź jest nam ojczyzną, a morze schronieniem“. — Zawahał się z nogą opartą o brzeg, a ja nagliłem do pośpiechu, gdyż pamiętałem uderzenia jej serca o moją pierś i uprzytomniłem sobie, że dwóch ludzi nie może stawić czoła setce. Ruszyliśmy, płynąc z prądem wzdłuż