uczyniła się cisza. Przylądek był wąski; zanim brat mój zdążył strzelić po raz trzeci, ujrzałem znów piaszczyste ławice wybrzeża i wodę; ujście szerokiej rzeki. Przebiegliśmy płat rzadkiego lasu zarosłego trawą i dopadliśmy wody. Ujrzałem niską chatkę nad czarnym mułem i wyciągnięte na brzeg czółenko. Za nami rozległ się jeszcze jeden strzał. Pomyślałem: „To już ostatni nabój“. Rzuciliśmy się do czółna; jakiś człowiek wypadł z chaty, ale skoczyłem na niego i obaj potoczyliśmy się w błoto. Potem podniosłem się, a on leżał bez ruchu u moich nóg. Nie wiem, czy go zabiłem, czy nie. Zepchnęliśmy czółno na wodę. Wtem wrzaski rozległy się za nami i ujrzałem brata pędzącego przez rzadki las nadbrzeżny. Wielu ludzi sadziło za nim. Porwałem ją w ramiona i wrzuciłem do łodzi, zaczem wskoczyłem sam. Obejrzawszy się, ujrzałem, że brat mój upadł. Upadł i podniósł się znowu, ale już go dopędzali. Krzyknął: „Jestem!“ Dopędzali go już. Spojrzałem. Tylu ludzi! Potem spojrzałem na nią. Tuanie — pchnąłem czółno. Pchnąłem je na głęboką wodę. Klęczała na przedzie, patrząc we mnie, a ja rzekłem: „Bierz się do wiosła“ — i zanurzyłem w wodę moje wiosło. Tuanie, usłyszałem jego krzyk. Usłyszałem jak krzyknął dwakroć moje imię; i usłyszałem głosy wrzeszczące: „Bij! Zabij!“ Nie odwróciłem się wcale. Usłyszałem jak jeszcze raz krzyknął moje imię wielkim głosem, jak gdyby życie uchodziło zeń z tym krzykiem — a ja nie odwróciłem głowy. Moje własne imię!... Mój własny brat! Krzyknął trzy razy — ale ja nie bałem się życia. Czyż nie była w czółnie wraz ze mną? Czy nie mogliśmy dostać się razem do krainy, gdzie zapomina się o śmierci — gdzie śmierć jest nieznana!
Biały poruszył się i wyprostował. Arsat podniósł się; niewyraźna, niema jego sylwetka zaczerniała nad gasnącym żarem ogniska. Niska mgła wpełzła na la-
Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/219
Ta strona została skorygowana.