Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

nego życia i tropikalnej natury. Posiadał jej bujną siłę, jej czar; i — podobnie jak i ona — krył w sobie zaród niebezpieczeństwa.
Po wielu kolejnych odwiedzinach poznaliśmy dokładnie scenę, na której występował — fioletowe zakole wzgórz, smukłe drzewa pochylone nad chatami, żółte piaski, płynną zieleń wąwozów. Wszystko to miało surowy i olśniewający koloryt malowanej dekoracji, jej celowość prawie przesadną i podejrzaną nieruchomość; a scena ta stanowiła tak idealne tło dla zdumiewającego widowiska, jakiem był Karain, że reszta świata zdawała się wyłączona nazawsze ze wspaniałego przedstawienia. Nic nie mogło istnieć pozatem. Odnosiło się wrażenie, że ziemia odsuwa się, wirując, coraz dalej, rzuciwszy w przestrzeń tę kruszynę swej powierzchni. Karain wydawał się odcięty od wszystkiego — prócz słońca — a nawet i słońce było jakby tylko dla niego stworzone. Gdy raz zapytałem, co się znajduje po drugiej stronie wzgórz, odrzekł ze znaczącym uśmiechem: „Przyjaciele i wrogowie — liczni wrogowie; inaczej dlaczegożbym kupował wasze strzelby i wasz proch?“ Takim był zawsze — odmierzał słowa ze wzorowym taktem, stosując się wiernie do pewników i tajemnic swego otoczenia. „Przyjaciele i wrogowie“ — nic pozatem. Pojęcie nieuchwytne i szerokie. Ziemia toczyła się zaiste coraz dalej, usunąwszy się z pod jego kraju, i oto pozostał z garścią swojego ludu, otoczony cichym zamętem — jak gdyby jego państewko było oazą w świecie swarliwych cieni. I rzeczywiście, żaden dźwięk z zewnątrz nie przedostawał się za łańcuch wzgórz. „Przyjaciele i wrogowie!“ Mógł był dodać: „i wspomnienia“ — przynajmniej o ile chodziło o niego samego — lecz nie uczynił tego wówczas. Dowiedzieliśmy się o tem później, ale już po ukończeniu codziennego przedstawienia — za kulisami, że się tak wyrażę, i po zga-