Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/27

Ta strona została skorygowana.

które usiłował sobie wytworzyć o dalekiej królowej, zwanej przez niego Wielką, Niezwyciężoną, Pobożną i Szczęśliwą. — Musieliśmy wkońcu wymyślać różne szczegóły, aby nasycić jego natrętną ciekawość; należy to wybaczyć naszej lojalności, gdyż usiłowaliśmy dostroić informacje do wzniosłego i wspaniałego ideału, jaki sobie Karain wytworzył. Rozmawialiśmy bez końca. Noc przesuwała się nad nami, nad cichym szkunerem, nad śpiącym lądem i nad bezsennem morzem, które grzmiało wśród skał nazewnątrz zatoki. Wioślarze Karaina — dwaj zaufani ludzie — spali w łodzi u stóp okrętowej drabiny. Stary zausznik, zwolniony ze swego obowiązku, drzemał na piętach, oparłszy się plecami o odrzwia; a Karain siedział rozparty w drewnianym fotelu pod zlekka rozkołysaną lampą — z cygarem w ciemnych palcach — przed szklanką pełną limonjady. Bawił go syk ulatniającego się gazu; pociągnąwszy jeden lub dwa łyki, czekał aż się limonjada wyszumi, poczem z dwornym ruchem ręki prosił o świeżą butelkę. Dziesiątkował nasz skromny zapas, lecz gościliśmy go chętnie, bo rozgadawszy się, opowiadał bardzo interesująco. Musiał być ongi wielkim bugiskim dandysem, gdyż nawet w owym czasie (a znaliśmy go już w wieku późniejszym) — nieskazitelna czystość cechowała zawsze wspaniały jego strój, a włosy barwił na kolor jasnobronzowy. Spokojne dostojeństwo jego obejścia zamieniało źle oświetloną kajutę na salę posłuchań. Mówił o sprawach polityki na archipelagu z bystrością pełną ironji i melancholji. Napodróżował się mnóstwo, wiele przeszedł — spiskował, walczył. Znał tuziemcze dwory, osady europejskie, lasy, morze i — jak sam się wyrażał — rozmawiał swego czasu z wielu sławnymi ludźmi. Lubił ze mną gawędzić, ponieważ znałem niejednego z owych potentatów; zdawał się przypuszczać ze wspaniałą pewnością siebie, że