drewniany fotel — jego fotel. Usiadł na nim wyprostowany. „Ha!“ wyrzekł silnym głosem; krótki dreszcz przebiegł szerokie jego barki. Spojrzał niespokojnie przez ramię, zwrócił się do nas, jakby chcąc coś powiedzieć, ale wytrzeszczył tylko dziwne, jakby oślepłe oczy i obejrzał się znowu. Jackson wrzasnął: „Hej tam, baczność na pokładzie!“ Usłyszał słaby odzew i wyciągniętą nogą zatrzasnął drzwi kabiny.
— Teraz już wszystko w porządku — oświadczył.
Wargi Karaina drgnęły zlekka. Jaskrawa błyskawica zapaliła nagle wprost niego dwa okrągłe okienka, które błysnęły jak para okrutnych, fosforyzujących oczu. Wydało się nam przez chwilę, że płomień lampy rozsypał się w brunatny proch, zaś lustro nad kredensem wyskoczyło z za pleców Karaina, niby gładki płat sinego światła. Huk piorunu zbliżył się i zawisł nad nami; szkuner drżał cały, a wielki głos miotał wciąż swe straszne groźby, oddalając się w przestwór. Przez krótką chwilę wściekły deszcz szorował o pokład. Karain powiódł zwolna wzrokiem od twarzy do twarzy i cisza stała się tak głęboka, że usłyszeliśmy wyraźnie oba chronometry, tykające w mojej kabinie — jeden za drugim — z niesłabnącym pośpiechem.
Wszyscy trzej, dziwnie wytrąceni z równowagi, nie byliśmy w stanie zdjąć oczów z Karaina. Stał się zagadkowy, wzruszył nas swoją tajemnicą, która wygnała go w noc i burzę i zmusiła do szukania ucieczki w kajucie szkunera. Nikt z nas nie wątpił, że patrzymy na zbiega, mimo całej diwaczności takiego przypuszczenia. Miał twarz wynędzniałą, jakby nie spał całemi tygodniami; schudł, jakby od kilku dni nic nie jadł. Policzki jego zapadły się, oczy wgłębiły; muskuły piersi i ramion drgały zlekka, jak po wyczerpującej walce. Prawda, że ciężką miał przepra-
Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/37
Ta strona została skorygowana.