Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

mnie na ścieżkach, pod drzewami, przy łożu, gdy kładę się na spoczynek — wszędzie — tylko nie tutaj.
Powiódł wzrokiem po małej kabinie — po malowanych belkach i przybrudzonej politurze przepierzeń; obejrzał wszystko naokoło, jakby odwołując się do obcości i lichoty tego otoczenia, do nieporządnej zbieraniny nieznanych przedmiotów, co należą do zagadkowego życia, pełnego wysiłku, mocy, zabiegów, niewiary — do potężnego życia białych ludzi, które toczy się twardo i nieodparcie na krawędzi zewnętrznego mroku. Wyciągnął ramiona, jakby chciał objąć to życie wraz z nami. Czekaliśmy. Wiatr i deszcz ustały; cisza nocna wokół szkunera była tak głucha jakby nas otaczał martwy świat, złożony w grobie z chmur na wieczny spoczynek. Spodziewaliśmy się, że Karain zacznie mówić. Od chęci zwierzenia się drgały mu wargi. Są ludzie, którzy twierdzą, że Malaj nie odezwie się szczerze do białego człowieka. To błąd. Żaden człowiek nie przemówi do swego pana; lecz do wędrowca i przyjaciela, który nie przybywa, aby pouczać, albo rządzić, który niczego nie wymaga i zgadza się na wszystko — wobec takiego przyjaciela padają szczere słowa u ognisk obozowych, we wspólnej samotności morza, w pobrzeżnych osadach, w miejscach wypoczynku otoczonych lasami — słowa nie zważające na rasę czy kolor skóry. Jedno serce mówi — drugie serce słucha; a ziemia, morze, niebo, przelotny wiatr lub liść chwiejący się na gałęzi słuchają także błahej opowieści o brzemieniu życia.
Przemówił wreszcie. Niepodobna oddać wrażenia, jakie wywarły na na nas jego dzieje. Jest to wrażenie niezniszczalne, choć żyje tylko we wspomnieniu, a głębia jego i wyrazistość nie może być objawiona tym, co go nie zaznali — tak jak niepodobna podzielić się z nikim wzruszeniem we śnie przeżytem.