Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/47

Ta strona została przepisana.

mękę zawodu. We śnie widywałem jej twarz i radowałem się, i smuciłem... Dlaczego?... Zdawało mi się często, że słyszę jakiś bliski szept. Odwracałem się szybko. Nie było jej! I gdy wlekliśmy się mozolnie od kamiennego miasta do kamiennego miasta, wydawało mi się nieraz, że słyszę obok siebie lekkie kroki. Przyszedł czas, gdy słyszałem je zawsze — i byłem szczęśliwy. I myślałem, oszołomiony i wyczerpany, chodząc po słonecznym żarze twardemi ścieżkami białych ludzi — myślałem: ona jest z nami! Matara stał się ponury. Bywaliśmy często głodni.
— Sprzedaliśmy rzeźbione pochwy naszych krissów — pochwy z kości słoniowej, o złotych brzegach. Sprzedaliśmy rękojeści zdobne drogiemi kamieniami. Lecz zatrzymaliśmy ostrza — na nich. Ostrza, które zadają ciosy tylko śmiertelne — zatrzymaliśmy ostrza na nią... Dlaczego? Była przecież zawsze u mego boku... Cierpieliśmy głód. Żebraliśmy. Wreszcie opuściliśmy Jawę.
Udaliśmy się na zachód, udaliśmy się na wschód. Widzieliśmy wiele krajów, tłumy obcych twarzy; ludzi, którzy mieszkają na drzewach i ludzi, którzy jedzą swoich umarłych starców. Wycinaliśmy rotan w lesie za garść ryżu; zarabialiśmy na życie, zamiatając pokłady na wielkich okrętach i słuchając przekleństw rzucanych na nasze głowy. Zapracowywaliśmy się po wsiach; wędrowaliśmy morzami z plemieniem Bajów, które ojczyzny nie posiada. Walczyliśmy za pieniądze; pracowaliśmy dla ludzi z plemienia Goram, którzy nas oszukali; i na rozkaz gburowatych białych twarzy nurkowaliśmy, szukając pereł w jałowych zatokach, usianych czarnemi skałami, na piaszczystem, bezludnem wybrzeżu. A wszędzie czatowaliśmy, słuchaliśmy, wypytywaliśmy się. Pytaliśmy kupców, rozbójników, białych ludzi. Słyszeliśmy kpiny, szyderstwo, pogróżki — słowa pełne ciekawości