usłyszałem; dym owiał mi twarz i zobaczyłem Matarę, padającego głową naprzód. Legł z rozkrzyżowanemi ramionami u jej nóg. Ha! Pewny strzał! Blask słońca zaciężył mi na plecach zimnem dotkliwszem od chłodu źródlanej wody. Pewny strzał... Rzuciłem strzelbę. Tych dwoje stało nad martwym człowiekiem jak gdyby ich coś urzekło. Krzyknąłem do niej: „Żyj i pamiętaj!“ Potem błądziłem czas jakiś w zimnym mroku.
— Usłyszałem za sobą głośne krzyki, tupot wielu nóg; obcy ludzie mnie otoczyli, krzyczeli mi w twarz bezładne słowa, popychali mnie, ciągnęli, podtrzymywali... Stanąłem przed wielkim Holendrem; patrzył we mnie jak wyzbyty z rozumu. Chciał zrozumieć, co się stało, mówił prędko, wspominał o wdzięczności, ofiarowywał mi jedzenie, przytułek, złoto — zadawał wiele pytań. Roześmiałem mu się w twarz i rzekłem: „Jestem podróżnym z plemienia Korinchi; idę tamtą drogą z Peraku i nie wiem nic o zabitym. Przechodząc tędy, usłyszałem strzał, a wy, ludzie bez głowy, wypadliście i wciągnęliście mnie tutaj“. Holender podniósł wgórę ramiona, dziwił się, nie chciał wierzyć, nie mógł zrozumieć, wykrzykiwał coś w swoim języku! A ona objęła go za szyję i przez ramię patrzyła na mnie rozszerzonemi oczami. Uśmiechałem się i patrzyłem na nią; uśmiechałem się i czekałem, aby usłyszeć dźwięk jej głosu. Biały zapytał nagle: „Czy go znasz?“ — Słuchałem — życie moje było w mych uszach! Popatrzyła na mnie długo, popatrzyła na mnie nieugiętym wzrokiem i rzekła głośno: „Nie! nigdy go przedtem nie widziałam“. Co! Nigdy przedtem? Już zapomniała? Czy to możliwe! Zapomniała już — po tylu latach... tylu latach wędrówek, obcowania, trosk, czułych słów... Już zapomniała!... Wyrwałem się z rąk, które mnie chciały zatrzymać i odszedłem bez słowa... Pozwolili mi odejść.
Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/52
Ta strona została skorygowana.