Strona:Joseph Conrad - Opowieści niepokojące.djvu/63

Ta strona została skorygowana.

Podniósł przedmiot do góry. Była to sześciopensowa moneta z roku jubileuszowego — pozłacana, z dziurką przebitą u brzegu. Hollis spojrzał na Karaina.
— Oto czar dla naszego przyjaciela — rzekł do nas. — Rzecz sama przez się niezmiernej potęgi, jak wiecie — pieniądz — a wyobraźnia Karaina już pracuje. Ten włóczęga pełen jest lojalności; oby tylko jego purytanizm nie zląkł się wizerunku...
Nie odrzekliśmy nic. Nie wiedzieliśmy, czy to ma nas zgorszyć, czy rozśmieszyć, czy przynieść nam ulgę. Hollis, zbliżywszy się do Karaina, który stał jak gdyby strwożony, podniósł monetę i przemówił po malajsku.
— Oto wizerunek wielkiej królowej i najpotężniejsza za wszystkich rzeczy znanych białym ludziom — rzekł uroczyście.
Karain zakrył dłonią rękojeść krissa na znak czci i utkwił wzrok w głowie ozdobionej koroną.
— Niezwyciężona, Pobożna — szepnął.
— Potężniejsza jest niż Sulejman Mądry, który, jak wiesz, rozkazywał duchom — ciągnął Hollis poważnie. — Ja ci to daję.
Trzymał monetę na wyciągniętej dłoni i, patrząc na nas w zamyśleniu, odezwał się po angielsku:
— Ona także rozkazuje duchowi swego narodu: potężnemu, sumiennemu, bezwzględnemu, nieposkromionemu djabłu... który czyni wiele dobrego — niechcący... wiele dobrego... od czasu do czasu... i nie ścierpiałby żadnych awantur — choćby ze strony najzacniejszego ducha — o taką drobnostkę jak strzał naszego przyjaciela. No, dalejże, nie wyglądajcie jak rażeni piorunem. Pomóżcie mi wzbudzić w nim wiarę — od tego wszystko zależy.
— Ludzie jego będą się gorszyć — mruknąłem.