i robi przegląd swych sił dopiero w obliczu klęski. I choć Heyst postanowił rzucić świat na wzór pustelnika, teraz, w chwili wyrzeczenia się, wbrew wszelkiej logice odczuł swoją samotność. Zabolało go to. Niema nic bardziej dojmującego od starcia się ostrych przeciwieństw, szarpiących umysł i serce.
Tymczasem Schomberg śledził Heysta z pod oka. Jak przystało na oficera rezerwy, zachowywał się ze sztywną godnością wobec nieświadomego objektu swoich wrogich uczuć. Trącał przytem łokciem niektórych gości, zwracając ich uwagę na tony, jakie „ten Szwed“ przybiera.
— Nie mam pojęcia, dlaczego się u mnie zatrzymał. Mój hotel nie jest godny takiego gościa. Przecież tu dla niego za skromnie. Dałbym nie wiem co za to, żeby się tylko wyniósł i popisywał gdzieindziej swoją wyższością. Urządziłem te koncerty, żeby panów trochę rozweselić; a myślicie panowie, że raczył choć raz pokazać się na sali i posłuchać jednego czy dwu kawałków? Nic podobnego! Znam go nie od dzisiaj. Siedzi tam cały wieczór w ciemnym końcu piazzy — na pewno knuje jakieś nowe oszustwo. Zarazbym mu powiedział, żeby się wyniósł i poszukał sobie miejsca gdzieindziej, tylko że nieprzyjemnie traktować tak pod zwrotnikami białego człowieka. Nie wiem jak długo ma zamiar tu siedzieć, ale założyłbym się, że nigdy się nie zdobędzie na kupienie biletu za pięćdziesiąt centów, by usłyszeć trochę dobrej muzyki.
Nikt nie miał ochoty się zakładać, inaczej Schomberg byłby przegrał. Któregoś wieczoru Heyst został doprowadzony do ostateczności przez skrzekliwe, piskliwe, drapiące urywki melodyj, które prześladowały go nawet w twardem łóżku — na materacu cienkim
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/105
Ta strona została skorygowana.