dem byłem zupełnie szczery. Zresztą — co ma być, to będzie.
Przeszła po nim wielka fala gorąca. Położył się nawznak, rozkrzyżował ramiona na szerokiem, twardem posłaniu i leżał nieruchomo z otwartemi oczyma pod siatką od moskitów, aż wreszcie świt przeniknął do pokoju, rozjaśnił się wnet i przemienił w nie zawodzący nigdy blask słońca. Wówczas Heyst wstał, podszedł do małego lusterka wiszącego na ścianie i wpatrzył się w siebie spokojnie. Ale to długie, badawcze spojrzenie nie płynęło ze świeżo obudzonej próżności. Heyst doznawał tak dziwnych uczuć, że nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż jego wygląd zmienił się podczas nocy. Jednak zobaczył w lustrze odbicie człowieka, którego znał i przedtem. Odczuł to nieledwie jak zawód — jak zlekceważenie ostatnich przeżyć. I wnet uśmiechnął się nad swoją naiwnością, gdyż mając przeszło trzydzieści pięć lat, powinien był wiedzieć, że w większości wypadków ciało jest niewzruszoną maską duszy; że i śmierć nawet zmienia tę maskę bardzo nieznacznie, póki ciało nie zostanie usunięte z przed ludzkich oczu tam, gdzie żadne zmiany nikogo już nie obchodzą, ani naszych przyjaciół ani naszych wrogów.
Heyst nie miał ani przyjaciół, ani wrogów. Istotę jego życia stanowiło zupełne odcięcie od świata — nie wskutek wycofania się na pustynię, w ciszę i bezruch, ale przez system bezustannych wędrówek, przez oderwanie się od otoczenia właściwe przelotnemu gościowi wśród zmieniających się scen. Widział w takiem postępowaniu jedyny sposób przejścia przez życie bez cierpień i prawie bez kłopotów — i wierzył że nieuchwytność czyni go niedosiężnym.
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/131
Ta strona została skorygowana.