Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

wyzierały jej wielkie palce u nóg, zdumiewająco skąpa ilość włosów zwieszała się na długą łodygę wychudłej szyi, a po ustach błąkał się trwożliwy uśmiech, odsłaniając niebieski ząb i nie wyrażając nic zgoła — nawet istotnego lęku — ponieważ była już do męża przyzwyczajona.
Napadała go czasem pokusa aby odkręcić tę głowę od łodygi. Wyobrażał sobie, jak to zrobi — wystarczy jeden kręty ruch ręką. Oczywiście nie myślał o tem poważnie. Pozwalał sobie na tę igraszkę wyobraźni aby ulżyć wezbranym uczuciom. Nie popełniłby nigdy morderstwa, tego był pewien. I, przypominając sobie nagle wynurzenia pana Jonesa, myślał: „Zdaje mi się, że doprawdy jestem na to zbyt oswojony“. — Nie zdawał sobie sprawy, że już przed laty popełnił duchowe morderstwo na tej biednej kobiecie. Zanadto był ograniczony aby taką zbrodnię zrozumieć. Cielesna obecność żony raziła go dotkliwie ze względu na kontrast z bardzo odmiennym kobiecym wizerunkiem. Ale usunięcie jej nie zdałoby się na nic. Przyzwyczaił się do niej od lat i nie było nikogo, ktoby ją mógł zastąpić. Do tej idjotki mógł przynajmniej mówić choćby i przez pół nocy, jeśli miał ochotę.
Owego wieczora przechwalał się przed nią, że stawi czoło obu gościom, lecz zamiast pobudki do czynu, której oczekiwał, usłyszał zwykłą przestrogę: „Wilhelmie, bądź ostrożny“. Nie potrzebował wcale, aby ta głupia baba nakazywała mu ostrożność. Trzeba mu było natomiast pary kobiecych ramion, któreby oplotły mu szyję i zagrzały go do walki — któreby go natchnęły, jak to nazywał w myślach.
Długi czas leżał, nie mogąc usnąć, wreszcie zdrzemnął się snem krótkim i nieprzyjemnym. Światło po-