Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/184

Ta strona została skorygowana.

z początku, co jest przyczyną krzyków, aż wreszcie opamiętawszy się, dają drapaka naturalnie ci, którzy mogą się ruszyć.
Róże, kwitnące na policzkach Schomberga w sąsiedztwie kasztanowatej brody, zbladły bardzo widocznie. Ricardo zlekka zachichotał.
— Tylko bez dzikości — bez dzikości! Prawdziwy pan to rozumie. Poco się denerwować? I nigdy nie wolno się cofać. Pan z panów się nie cofa. Ja, jak się raz czego nauczę, to już na zawsze. Tak! Grywaliśmy na równinach z obdartymi pastuchami po fermach — graliśmy uczciwie, uważa pan — a potem często musieliśmy walczyć o naszą wygraną. Grywaliśmy i na wzgórzach, i w dolinach, i na brzegu morza, i na pełnym oceanie — po większej części uczciwie. Naogół to popłaca. Zaczęło się to w Nikaragui, wtedy jak rzuciliśmy szkuner i tych głupców szukających skarbu. W kasie kapitana było wszystkiego sto dwadzieścia siedem funtów i kilka dolarów meksykańskich. Muszę przyznać że niebardzo się opłaci łupnąć człowieka z tyłu za takie marne pieniądze; ale ten kapitan wisiał już na włosku — nawet mój szef nie mógł potem temu zaprzeczyć.
— „Czy pan chciał wtedy dać mi do zrozumienia, że pana obchodzi jedno życie ludzkie mniej albo więcej na tej ziemi?“ — spytałem go w kilka godzin po naszej ucieczce.
— „Naturalnie że nie“ — mówi.
— „No więc dlaczego mię pan zatrzymał?“
— „Jest pewien poprawny sposób brania się do rzeczy. Musisz się nauczyć przyzwoitości. A przytem poco niepotrzebne wysiłki? Trzeba tego unikać — chociażby tylko ze względu na formy“. — To się