sprzedaje ludziom trunki — wstrętne piwo i wódkę — takie to obrzydliwe, że nawet stary cap beczałby, gdyby mu to wlać do gardła. Brrr! Nie znoszę tego przeklętego spirytusu. I nie znosiłem nigdy. Jak tylko mię zaleci zapach wódki z kieliszka, zaraz mdło mi się robi. Tak było zawsze. Gdyby wszyscy byli do mnie podobni, trzebaby nad spirytusem krzyżyk postawić. Pan myśli pewnie, że to jest dziwne w mężczyźnie, co?
Schomberg uczynił niewyraźny gest pobłażania. Ricardo poprawił się na krześle i oparł znowu łokieć o stół.
— Francuskie syropy — o, to to lubię. W Sajgonie jest ich do licha. Widzę, że i pan ma syropy w swoim bufecie. Bodajbym zdechł, jeśli nie wyschło mi w gardle od tej rozmowy z panem. No, panie Schomberg, niechże pan będzie gościnnym, jak mówi mój zwierzchnik.
Schomberg wstał i podszedł z godnością do kontuaru. Kroki jego rozlegały się głośno po froterowanej posadzce. Zdjął z półki butelkę opatrzoną etykietą: Sirop de groseilles. Drobne hałasy wywołane przez krzątaninę Schomberga — brzęk szklanki, bulgotanie płynu, trzask korka od wody sodowej — słychać było z nadnaturalną wyrazistością. Hotelarz wrócił do stołu, niosąc różową i połyskującą szklankę. Pan Ricardo śledził jego ruchy skromnem a wyczekującem spojrzeniem ukośnych, żółtych oczu, niby kot, który się przygląda jak przygotowują dla niego spodeczek z mlekiem; a pełen błogości, cichy odgłos, który po wypiciu szklanki rozległ się gdzieś w głębi jego gardła, mógł ujść za nieco odmienny rodzaj kociego mruczenia. Uderzyło to w przykry sposób Schomberga, jako nowy przykład czegoś nieczłowieczego w tych ludziach — a z tego
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/196
Ta strona została skorygowana.