jej winy, gdyż oczarowało mię pełne wdzięku oderwanie tego człowieka od życia; w stosunku do siebie musiałem jednak uznać to oderwanie za przesadne. Heyst opuścił hotel, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Zaciekawiło mię dokąd wyjechał, ale teraz już wiem. Znikł mi z oczu tylko poto, aby zaplątać się w tę nieuniknioną przygodę, czekającą na niego na tym świecie, który uważał niezmiennie za złowieszczy cień wirujący w blasku słońca. W ciągu lat przypominało mi go często wyrażone przez kogoś uczucie lub szczególne znaczenie jakiegoś zdania zasłyszanego przypadkiem, tak że przypisałem mu wiele słów, które padły z ust innych ludzi i wypłynęły z nastrojów mniej wzniosłych i mniej wzruszających.
Te same spostrzeżenia można zastosować mutatis mutandis i do pana Jonesa, który powstał na podstawie znajomości znacznie pobieżniejszej. Pana Jonesa (czy jak tam się nazywał) nie uniosła ode mnie fala życia. Odwrócił się do mnie plecami i wyszedł z pokoju. Było to w roku 1875, w małym hoteliku na wyspie św. Tomasza w Indjach Zachodnich. Zastaliśmy go rozciągniętego na trzech krzesłach w pewne gorące popołudnie; leżał samotnie wśród głośnego brzęczenia much, a nieruchomość jego i trupi wygląd sprawiały, że to brzęczenie wydawało się dziwnie ponurem. Nasze wtargnięcie musiało mu się niepodobać, gdyż wstał nagle i wyszedł, zostawiając mię pod niewypowiedzianie dziwacznem wrażeniem swoich cienkich piszczeli. Jeden z mych towarzyszy powiedział, że ten człowiek jest najzawziętszym graczem, jakiego spotkał w życiu. „Zawodowy szuler?“ zapytałem. „On jest zupełnie niemożliwy“ odrzekł mój towarzysz — „ale muszę muszę przyznać, że do pewnych granic
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.