biety — albo czy... — Może pan sobie wyobrazić co takie dziewczyny wygadują, kiedy rozpuszczą jęzory; a to mię złościło. Tak, szef unika zetknięcia z kobietami.
— Ale z jedną jedyną kobietą? — wtrącił Schomberg gardłowym tonem.
— Czasem z jedną gorzej mieć do czynienia niż naprzykład z dwustoma. Jak gdzie jest dużo kobiet, może pan na nie nie patrzeć, jeżeli pan nie chce; ale niech pan wejdzie do pokoju, gdzie jest jedna jedyna kobieta, młoda czy stara, ładna czy brzydka, musi pan na nią spojrzeć! I, jeśli pan nie zacznie się do niej przystawiać, wówczas — w tem to szef ma rację — wówczas kobieta może tylko przeszkadzać.
— Pocóż zwracać na nie uwagę — mruknął Schomberg. — Cóż one mogą zrobić?
— Mogą narobić hałasu, jeśli nie czegoś gorszego — zawyrokował krótko pan Ricardo z niesmakiem człowieka, którego droga jest drogą spokoju; gdyż niema zaiste nic wstrętniejszego od hałasu, kiedy człowiek jest pochłonięty ważną partją kart. — Hałasu mogą narobić, braciszku — ciągnął gwałtownie — przeklętego wrzasku o to albo o tamto, a w takim harmidrze nie czuję się wcale lepiej niż mój szef. Ale z nim to jeszcze inna sprawa. On wogóle kobiet nie znosi.
Zamilkł, aby się zastanowić nad tym psychologicznym fenomenem i, ponieważ nie było pod ręką filozofa, któryby mu powiedział, że niema silnego uczucia bez podkładu trwogi, tak jak niema prawdziwej religii bez źdźbła fetyszyzmu, więc wypowiedział swoją własną konkluzję, która jednakże nie wyczerpywała kwestji.
— Bodajbym zdechł, jeśli kobiety nie są dla niego tem samem czem dla mnie alkohol! Brandy — brrr!
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/212
Ta strona została skorygowana.