Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

— Tak, mieszkał tutaj.
— A nie może mi pan powiedzieć, gdzie jest teraz? — ciągnął spokojnie Davidson. Zaczynał się niepokoić, bowiem przybrawszy samozwańczo rolę opiekuna zdążył się już do Heysta przywiązać. Odpowiedź brzmiała:
— Nie wiem. To nie moja rzecz — i Schomberg pokręcił majestatycznie głową, pozwalając się domyślać jakichś strasznych tajemnic.
Davidson był wcieloną łagodnością. Taką już miał naturę. To też nie zdradził się ze swemi uczuciami, które nie były dla Schomberga przyjazne.
— Dowiem się w kantorze u Tesmanów — pomyślał. Ale pora dnia była niezmiernie gorąca, a przytem, jeśli Heyst znajdował się w porcie, wiedział pewno o przybyciu Sissie. Może nawet był już na pokładzie i rozkoszował się chłodem, którego niepodobna było znaleźć w mieście. Davidson, jako człowiek otyły, dbał zawsze o chłód i nie lubił się ruszać. Zatrzymał się chwilę, w niepewności co ma dalej robić. Schomberg stał przy drzwiach i patrzał w ogród, udając zupełną obojętność. Nie mógł jednak wytrzymać. Odwrócił się porywczo i spytał z nagłą wściekłością:
— Pan chciał się z nim widzieć?
— No tak — odrzekł Davidson. — Umówiliśmy się, że się spotkamy.
— Niech się pan o to nie kłopocze. Już mu na tem nie zależy.
— Dlaczego mu nie zależy?
— Przecież pan sam widzi. Niema go tu, prawda? Daję panu na to słowo. Niech pan sobie nim głowy nie zawraca. Radzę to panu po przyjacielsku.
— Dziękuję panu — odrzekł Davidson przestra-