niej, że podskoczyła zupełnie jak figura wyciosana z drzewa, nie tracąc sztywnej nieruchomości. Nie poruszyła nawet oczami; ale odpowiedziała swobodnie, mimo że usta jej wyglądały jak rzeźbione w drzewie.
— Mieszkali tu przeszło miesiąc. Teraz już wyjechali. Grywali co wieczór.
— A ładnie grywali, co?
Nic na to nie odpowiedziała, a że ciągle patrzyła nieruchomo wprost przed siebie, milczenie jej zbiło z tropu Davidsona. Wyglądało to, jakby go wcale nie słyszała, co było niemożliwe. A może nie chciała sobie pozwolić na wypowiedzenie własnego zdania? Schomberg musiał ją wytresować w tym kierunku i w domowem pożyciu nie wyrywała się pewnie ze swemi sądami. Ale Davidson uważał, że honor jego wymaga podtrzymania rozmowy, rzekł więc, tłumacząc po swojemu zdumiewające milczenie gospodyni:
— Aha, rozumiem — nie było to nic szczególnego. Takie zespoły zwykle bywają liche. To pewno banda Włochów, proszę pani? sądząc po nazwisku kapelmistrza.
Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Nie. On jest naprawdę Niemcem, tylko farbuje sobie wąsy i brodę dla interesu. Przezwał się Zangiacomo — także dla interesu.
— To ciekawe — rzekł Davidson. Miał głowę wciąż pełną Heysta i przyszło mu na myśl, ze pani Schomberg wie może cośniecoś i o innych sprawach. To odkrycie było rzeczą zdumiewającą dla człowieka, który miał sposobność ją widywać. Nikt nie podejrzewał jej nigdy o zdolność myślenia i czucia, w najsłabszym choćby stopniu. Uważało się ją raczej za coś nijakiego; za manekin, albo bardzo pospolity automat, tak zbudowany, że umiał kiwać głową i uśmiechać
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/73
Ta strona została skorygowana.