zwrócił się znów ku werandzie. Wyniosły był i pełen godności. Davidson przystanął we drzwiach, kryjąc chytry zamiar pod pozorną prostotą.
— Przykro mi, że pan nie chce mi nic powiedzieć o moim przyjacielu — rzekł. — Pan wie, o moim przyjacielu Heyście. Zdaje się że nie pozostaje mi nic innego, jak tylko poinformować się w porcie. Jestem pewien, że się tam czegoś dowiem.
— A dowiaduj się pan choćby u djabła! — odmruknął chrypliwie Schomberg.
Zagadując hotelarza, Davidson miał głównie na myśli odciągnięcie podejrzeń od pani Schomberg; ale byłby też chętnie usłyszał cośniecoś o czynie Heysta z odmiennego punktu widzenia. Ten przebiegły zamysł powiódł się, ale sprowadził skutek zgoła nieoczekiwany, albowiem punkt widzenia hotelarza okropnie był obelżywy. Ni stąd ni zowąd, tym samym ochrypłym, ponurym tonem Schomberg jął sypać na Heysta wyzwiska, wśród których „świński pies“ nie należało do najgorszych — i to z taką gwałtownością, że zatchnęło go poprostu. Korzystając z przerwy, Davidson, którego usposobienie umiało znieść jeszcze większe wstrząsy, zrobił mu półgłosem uwagę:
— To nierozsądnie tak się złościć. Nawet gdyby był uciekł z pańską kasą —
Hotelarz pochylił swoją wielką postać i zbliżył rozwścieczoną twarz do twarzy Davidsona.
— Z moją kasą! Z moją — on — słyszy pan, kapitanie Davidson? Uciekł z dziewczyną! Co mnie to może obchodzić? Ta dziewczyna jest dla mnie niczem.
Cisnął obelżywe słowo, na którego dźwięk Davidson się wzdrygnął. Oto czem jest ta dziewczyna. I po-
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/81
Ta strona została skorygowana.