wtórzył zapewnienie, że go to nic nie obchodzi. Co mu leży prawdziwie na sercu, to dobra reputacja jego domu. Wszędzie, gdzie tylko miał hotel, „artystyczne zespoły“ zatrzymywały się u niego. Jedni polecali go drugim; a co będzie teraz, jeśli się rozgłosi że dyrektorowie zespołów narażeni są w jego domu — w jego domu! — na utratę artystów? I to właśnie teraz, kiedy wydał siedmset trzydzieści cztery guldeny na budowę hali koncertowej w swojej posiadłości! Jak on śmiał pozwolić sobie na coś podobnego w szanującym się hotelu? Co za zuchwałość, co za nieprzyzwoitość, co za bezczelność, co za niegodziwość! Ten włóczęga, oszust, kanalja, łotr, Schweinhund!
Schwycił Davidsona za guzik, zatrzymując go w przejściu, właśnie na linji kamiennego spojrzenia pani Schomberg. Davidson zerknął ukradkiem w jej stronę i rozmyślał jaki uspakajający znak ma jej przesłać, ale wyglądała tak dalece na pozbawioną nietylko wszelkich zmysłów, lecz prawie i życia, stercząc na swojem wzniesieniu, że uznał to za zbyteczne. Uwolnił guzik spokojnie a stanowczo, poczem Schomberg ze zduszonem przekleństwem na ustach znikł gdzieś w głębi, aby w samotności ukoić rozkołysane nerwy. Davidson wszedł na werandę. Siedzący tam goście zauważyli gwałtowne intermedjum we drzwiach. Davidson znał jednego z nich i kiwnął mu głową, przechodząc. Znajomy zawołał:
— Prawda, jaki on wściekły! I to tak ciągle od tamtego czasu.
Roześmiał się głośno, a jego towarzysze uśmiechali się, siedząc przy stoliku. Davidson zatrzymał się.
— Tak, rzeczywiście jest wściekły.
Davidson mówił nam, że odczuwał wtedy jakąś
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/82
Ta strona została skorygowana.