Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

chyba wszyscy radzi, że możecie posłuchać dobrej muzyki — a cóż to złego, jeśli się poczęstuje artystkę szklanką grenadyny, czy czemkolwiek innem. Ale ten hultaj — ten Szwed — podszedł dziewczynę. Wszystkich tu tak samo podchodził. Przypatruję mu się od lat. Pamiętacie przecież jak oplątał Morrisona?
Zrobił zwrot w tył jak na paradzie i odszedł. Goście przy stole zamienili spojrzenia. Davidson zachowywał się jak obojętny widz. Odgłos kroków Schomberga, chodzącego ponuro po bilardowym pokoju, słychać było aż na werandzie.
— A co najzabawniejsze — ciągnął mężczyzna, który zaczepił Davidsona, Anglik służący w holenderskiej firmie — najzabawniejsze jest to, że tegoż samego dnia przed dziewiątą rano ci dwaj pojechali jednym wózkiem do portu na poszukiwanie Heysta i dziewczyny. Widziałem jak biegali w porcie, wypytując wszystkich. Nie wiem co byliby zrobili z dziewczyną, ale wyglądało mi na to, że gotowi są rzucić się na tego pańskiego Heysta i zabić go na środku bulwaru.
Mówił dalej, że nigdy w życiu nie widział nic równie zabawnego. Ci dwaj ludzie, dążący gorączkowo do jednego celu, spoglądali na siebie ze zdumiewającą wściekłością. Pożerani wzajemną nienawiścią i podejrzeniami, wsiedli do szalupy i jeździli po całym porcie od okrętu do okrętu, wywołując niebywałą sensację. Kapitanowie, którzy wysiedli później na ląd, opowiadali o dziwacznej wyprawie nieznajomych i wypytywali, kim są ci dwaj antypatyczni warjaci, rozbijający się w szalupie za jakimś mężczyzną i jakąś kobietą, i rozpowiadający historję, z której nic nie można było wyrozumieć. Przyjęcie, którego doznali w porcie, było naogół nieprzychylne, a oficer jakiegoś amerykańskiego