miał coś wogóle ze spódnicami do czynienia. Patrzyliśmy na niego długie lata i wiedzieliśmy, że kobiety były zupełnie wyłączone z jego życia. Wyjąwszy to że fundował ludziom przy odpowiednich okazjach, jak każdy przeciętny śmiertelnik, ten obserwator faktów zdawał się nie mieć nic wspólnego z ziemskiemi sprawami i namiętnościami. Wytworność obejścia i pewna żartobliwość w głosie odróżniały go od innych ludzi. Robił wrażenie piórka unoszącego się lekko w codziennej atmosferze, którą wdychały nasze nozdrza. I właśnie dlatego zetknięcie się tego widza z realnem życiem przyciągało ogólną uwagę. Najpierw tajemnicza spółka z Morrisonem; potem wielka sensacja z węglem tropikalnym, najzupełniej realne przedsiębiorstwo, z którem były związane różne interesy. A wreszcie to porwanie — jaskrawy dowód ziemskości Heysta — największy ze wszystkich dziwów, zdumiewający i śmieszny zarazem.
Davidson przyznał mi rację, że wrzawa wywołana skandalem już przycichła i cała historja byłaby pewnie poszła w zapomnienie, gdyby ten osioł Schomberg wciąż publicznie zębami nie zgrzytał. Jakież to było przykre, że Davidson nie mógł dać żadnych informacyj o dziewczynie. Czy ładna? Nie wiedział. Pozostał przez całe popołudnie w hotelu, głównie aby się czegoś o niej dobadać. Ale cała historja już spowszedniała. Towarzystwa zasiadające przy stolikach na werandzie omawiały inne, świeższe wypadki, a Davidson nie miał bynajmniej ochoty wręcz się wypytywać. Siedział więc spokojnie, zadowolony, że nikt nie zwracał na niego uwagi, i nie tracił nadziei, iż usłyszy przypadkiem coś interesującego. Nie ręczyłbym wcale, czy się poczciwiec nie zdrzemnął przy tej sposobności. Trudno jest zaiste
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/96
Ta strona została skorygowana.