dać dokładne pojęcie o niewzruszonym spokoju Davidsona.
Wkrótce Schomberg, pokręciwszy się tu i ówdzie, przyłączył się do towarzystwa, które siedziało tuż przy stoliku obok Davidsona.
— Proszę panów, taki człowiek jak ten Szwed zagraża poprostu publicznemu bezpieczeństwu — zaczął. — Pamiętam go od lat. Nie będę opowiadał o jego przeszpiegach — mówił sam, że szuka niezwykłych faktów — a cóż to innego niż szpiegostwo? Podpatrywał wszystkie interesy... Przyczepił się do kapitana Morrisona, wycisnął go jak pomarańczę i wyszczuł stąd do Europy, gdzie też biedak umarł. Każdy wie, że kapitan Morrison miał słabe płuca. Ten łotr najpierw go obdarł, a potem zamordował! Ja tam w słowach nie przebieram, to nie mój zwyczaj. Potem znów wymyślił ten szwindel z Podzwrotnikową Spółką Węglową. O tem już wszystko dobrze wiecie. A teraz, wypchawszy sobie kieszenie cudzemi pieniędzmi, porywa białą dziewczynę z orkiestry popisującej się u mnie dla przyjemności tych, którzy raczą popierać mój zakład, i wynosi się żeby żyć jak książę na tej wyspie, gdzie nikt go nie może dosięgnąć. Co za idjotka z tej dziewczyny... Tfu, jakie to wstrętne.
Splunął. Dusił się z wściekłości, bo najwidoczniej prześladowały go jakieś wizje. Zerwał się z krzesła i odszedł — może aby uciec przed niemi. Wszedł do pokoju, gdzie siedziała pani Schomberg. Widok jej nie mógł wpłynąć zbyt kojąco na ten właśnie rodzaj męki, który przeżywał.
Davidson nie czuł się powołanym do obrony Heysta. Wdawał się w rozmowę z tym lub owym nibyto przypadkiem i nie dawał poznać po sobie, że wie coś
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 01.djvu/97
Ta strona została skorygowana.