nagle zamilkł... Tak. Zjawiło się tylko kilka pośmiertnych wzmianek, błahych naogół, wśród których były i grubijanskie obelgi. Syn przeczytał je wszystkie z posępną obojętnością.
— Nienawiść i wściekłość lęku przemawia przez nich — rzekł sobie — a także zraniona próżność. Mijając nas, wykrzykują swoje marne zaczepki. Powinienem chyba także ich nienawidzieć...
Spostrzegł że oczy mu zwilgotniały. Nie chodziło mu o to, że ten człowiek był jego ojcem. Dla niego była to tylko zewnętrzna okoliczność, która nie mogła sama przez się wywołać tego wzruszenia. Nie! Ale odczuł tak bardzo brak tego człowieka, ponieważ patrzył na niego przez tyle lat. Zmarły trzymał go obok siebie na brzegu strumienia. A teraz Heyst poczuł dotkliwie, że jest na tym brzegu samotny. W swej dumie postanowił do strumienia nie zstąpić.
Kilka łez stoczyło się powoli po jego twarzy. W pokojach napełniających się zmierzchem zdawał się błądzić jakiś cień posępny i niespokojny, nie mogący znaleźć dla siebie wyrazu. Młodzieniec wstał z dziwnem wrażeniem, że ustępuje przed czemś nieuchwytnem, co chce objąć dom w posiadanie. Wyszedł na dwór i zamknął drzwi za sobą. W dwa tygodnie później zaczął swoje podróże — aby „patrzeć i nie odzywać się nigdy“.
Starszy Heyst zostawił trochę pieniędzy i sprzętów — książek, stołów, krzeseł i obrazów, które miały prawo uskarżać się na bezlitosne opuszczenie po wielu latach wiernej służby; i w rzeczach bowiem jest dusza. Heyst — nasz Heyst — widywał je często w myśli, nieme a pełne wyrzutów, osłonięte pokrowcami i zamknięte zawsze w tych samych pokojach, het pod
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/14
Ta strona została skorygowana.