Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/177

Ta strona została skorygowana.

cichu i wynikło z tego coś nieoczekiwanego — propozycja dość nieprzyjemna.
— Ponieważ nie chciałem przyjąć ich pomocy w ściganiu Chińczyka, oświadczyli że przyślą mi przynajmniej swego człowieka do obsługi. Jones wystąpił z tym projektem a Ricardo poparł go.
— „Tak, tak — nasz Pedro będzie gotował dla wszystkich w pańskiej kuchni. On wcale nie taki zły jak wygląda. Tak będzie najlepiej“.
— Wypadł z pokoju na werandę i gwizdnął przeraźliwie na Pedra. Usłyszawszy w odpowiedzi wycie bestji, wbiegł z powrotem do pokoju.
— „Tak, panie Heyst. To świetny pomysł, panie Heyst. Pan wyda mu tylko rozporządzenie co do obsługi, żeby wiedział czego pan wymaga. Dobrze?“
— Przyznam ci się, Leno, że zaskoczyli mię tem najzupełniej. Niczego podobnego nie mogłem się spodziewać. I nie wiem czego się właściwie spodziewałem. Tak się o ciebie niepokoję, że nie mogę trzymać się zdaleka od tych wstrętnych łotrów. A nie więcej jak dwa miesiące temu byłoby mi to wszystko jedno. Byłbym kpił sobie z ich łajdactw, tak jak pogardzałem dotychczas wszystkiemi zaczepkami życia. Ale teraz mam ciebie! Wkradłaś się w moje życie i...
Heyst odetchnął głęboko. Lena spojrzała szybko na niego rozszerzonemi oczami.
— Och, więc o tem myślisz — myślisz, że mnie masz!
Niepodobna było odgadnąć myśli kryjących się w spokojnych, siwych oczach; niepodobna było zdać sobie sprawy z jej milczenia, z jej słów, a nawet uścisków. Heyst wychodził z jej ramion z uczuciem niepewności.