chu — jak jakie zjawy morskie, widma, chimery! Ale te zjawy nie znikły. To najgorsze ze wszystkiego. Nie mają prawa trwać — lecz trwają. Powinny budzić we mnie wściekłość. Ale przewartościowałem już wszystko — i gniew, i oburzenie, i nawet pogardę. Został tylko wstręt. Odkąd opowiedziałaś mi o tej ohydnej potwarzy — ten wstręt stał się wprost olbrzymi. Nawet i mnie samego ogarnął. — Spojrzał na nią wgórę.
— Ale mam ciebie na szczęście. I gdyby Wang nie był porwał tego przeklętego rewolweru... Tak, Leno, otośmy tutaj — we dwoje!
Położyła mu obie ręce na ramionach, patrząc prosto w oczy. Odwzajemnił jej przenikliwe spojrzenie, ale go nie zrozumiał. Nie mógł przebić szarej zasłony jej wzroku; lecz smutek głosu jej wzruszył go do głębi.
— Czy to nie wymówka? — spytała zwolna.
— Wymówka? Czyż to słowo może paść między nami? Mógłbym czuć żal tylko do siebie. Ale wspomnienie Wanga nasunęło mi pewną myśl. Nie poniżyłem się dosłownie ani nie skłamałem, lecz zataiłem prawdę. A ty ukrywałaś się — wprawdzie na moją prośbę, ale jednak się ukrywałaś. Nie można powiedzieć, aby to było postępowanie pełne godności. Dlaczegobyśmy teraz nie spróbowali żebrać? To szlachetne zajęcie! Tak, Leno, teraz wyjdziemy razem. Nie mogę myśleć o pozostawieniu ciebie samej, a przytem muszę — tak, muszę pomówić z Wangiem. Pójdziemy szukać tego człowieka, który wie czego chce i umie zdobyć sobie to czego chce. Pójdziemy zaraz!
— Dobrze, tylko upnę włosy — zgodziła się natychmiast i znikła za kotarą.
Gdy kotara opadła, Lena odwróciła głowę ku drzwiom z wyrazem wielkiej, tkliwej troski — troski
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/183
Ta strona została skorygowana.