W tym właśnie punkcie rozmowy Heyst przeszkodził panu Jonesowi i jego sekretarzowi; przyszedł ostrzec ich przed Wangiem, jak o tem Lenie opowiedział. Kiedy ich opuścił, spojrzeli jeden na drugiego w milczącem zdumieniu. Pan Jones odezwał się pierwszy:
— Marcinie!
— Słucham pana.
— Co to ma znaczyć?
— Jakiś podstęp. Niech mnie djabli wezmą, jeżeli wiem o co chodzi!
— To nie na twój rozum? — zapytał sucho pan Jones.
— Nic innego tylko piekielna jego bezczelność — warknął sekretarz. — Pan nie wierzy przecież w tę bajkę o Chińczyku? To nieprawda.
— Nietylko prawda ma dla nas znaczenie. Chodzi o to, dlaczego przyszedł opowiedzieć nam tę bajkę.
— Czy pan myśli że chciał nas przestraszyć? — spytał Ricardo.
Pan Jones spojrzał nań spodełba w zamyśleniu.
— Ten człowiek wyglądał na zgryzionego — mruknął jakby do siebie. — A jeśli Chińczyk rzeczywiście go okradł? Ten człowiek wyglądał na bardzo zgryzionego.
— To są wszystko podstępy, proszę pana — oświadczył poważnie Ricardo, gdyż przypuszczenie szefa psuło mu szyki i tem samem nie nadawało się do podtrzy-