W swojej rodzimej chińskiej prowincji Wang mógł być dawniej serdecznym, prostym i wesołym człowiekiem, ale na Samburanie oblókł się w tajemniczą niewzruszoność; nie zdawał się wcale urażony tem że zwracano się do niego tylko pojedynczemi słowami, których przeciętna liczba nie sięgała dziennie pół tuzina. Odpłacał tem samem. Należy przypuścić że jeśli ten przymus milczenia mu dokuczał, umiał go sobie powetować, wróciwszy do swej towarzyszki z plemienia Alfuro. Wyruszał do niej zawsze z zapadnięciem zmierzchu, znikając nagle z willi o swojej godzinie niby jakiś zwarjowany chiński duch z warkoczem, ubrany w białą kurtkę i straszący ludzie we dnie. Wang uległ niebawem głównej namiętności swoich rodaków; często można było widzieć jak kopał ziemię górniczym kilofem naokoło swego szałasu, między potężnemi pniami ściętych drzew. Po niejakim czasie odkrył w jednym z pustych składów zardzewiałą ale zdatną do użytku łopatę i zapewne radził z nią sobie doskonale; jednak nic z tego nie można już było zobaczyć, ponieważ zadał sobie trud rozebrania na kawałki jednego z szałasów Spółki i z tego materiału zbudował wysoki, bardzo gęsty płot naokoło swego kawałeczka ziemi, jak gdyby hodowla warzyw była opatentowanym wynalazkiem, albo groźną i świętą tajemnicą powierzoną jego rasie.
W braku innego materjału do obserwacji Heyst śledził zdaleka postępy ogrodniczej pracy Wanga i przedsięwzięte przez niego środki ostrożności; bawiła Heysta myśl, że to on we własnej osobie stanowił wyłączny rynek zbytu dla jarzyn. Chińczyk znalazł w składach kilka paczek z nasionami i zasiał je, posłuszny nieodpartemu impulsowi. Zamierzał uzyskać w przyszłości od
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/20
Ta strona została skorygowana.