Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/200

Ta strona została skorygowana.

się po chwili uwolnić, nie przestając z uśmiechem patrzeć jej w oczy.
— To jest raczej symbol niż akcja przeciw nam — usiłował ją przekonać. — Poczekaj tu chwilę. Obiecuję ci, że nie podejdę tak blisko aby mię mogli dosięgnąć.
Jak w koszmarze patrzyła za Heystem, wspinającym się wgórę jak gdyby nigdy się nie miał zatrzymać; i usłyszała jego głos, podobny do głosów słyszanych we śnie, krzyczących nieznane słowa nieziemskim jakimś tonem. Heyst żądał widzenia się z Wangiem. Nie czekał długo. Ochłonąwszy nieco z trwogi, Lena zauważyła poruszenie w zielonym gąszczu barykady. Odetchnęła z ulgą gdy włócznie cofnęły się w głąb i znikły z widoku — te ohydne włócznie! Naprzeciw miejsca gdzie stał Heyst, para żółtych rąk rozchyliła liście i w niewielkim otworze ukazała się twarz z bardzo wyraźnemi oczami. Była to twarz Wanga, ale zdawało się, że nie jest złączona z korpusem; wyglądała jak te maski z tektury, wiszące w oknie pewnego ciemnego sklepu na Kingsland Road, którym Lena przyglądała się nieraz w dzieciństwie; właścicielem tego sklepu był mały, tajemniczy człowieczek. Tylko że ta twarz miała zamiast dziur mrugające oczy. Lena widziała dokładnie jak powieki się ruszały. Po obu stronach twarzy ręce rozsuwające gałęzie zdawały się również nie należeć do prawdziwego ciała. Jedna z tych rąk trzymała rewolwer — broń, którą Lena poznała tylko przez intuicję, gdyż nigdy przedtem nie widziała takiego przedmiotu.
Wsparła się plecami o prostopadłą ścianę zbocza i nie spuszczała oczu z Heysta; uspokoiła się trochę ponieważ włócznie już mu nie zagrażały. Z za jego sztywnych i nieruchomych pleców widziała nierealną,