Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/213

Ta strona została skorygowana.

ków, które zasłaniały początek pomostu. Od chwili gdy Lena zobaczyła coś białego między drzewami, Heyst był prawie pewien że sekretarz Jonesa śledził ich podczas wycieczki na przełęcz. Teraz przekonał się zapewne że wrócili do domu, i o ile nie miał ochoty iść kawał z powrotem i obejść polankę dużym kręgiem, musiał wyjść na otwartą przestrzeń między domami. I rzeczywiście wydało się Heystowi że coś miga wśród drzew, ale była to tylko chwila. Patrzył cierpliwie lecz nie zobaczył nic więcej. Zresztą poco się zajmować postępowaniem tych ludzi? Poco troszczyć się o początek tej całej historji, skoro wiedział że gdy koniec nadejdzie, zastanie go bezbronnym i pełnym wstrętu wobec ohydy i poniżenia, które płynęły z tego wszystkiego.
Odwrócił się i wszedł do pokoju. Panował tam głęboki zmierzch. Lena siedziała bez ruchu blisko drzwi, milcząc. Na stole obrus bielił się natrętnie. Potwór oswojony przez tych dwóch włóczęgów objął swoje obowiązki podczas nieobecności Heysta i Leny. Stół był nakryty. Heyst przeszedł się kilka razy po pokoju. Lena siedziała na krześle bez ruchu i bez słowa, lecz gdy Heyst postawił na stole dwa srebrne kandelabry i potarł zapałkę aby zapalić świecę, wstała nagle i poszła do swego pokoju. Wróciła prawie natychmiast, zdjąwszy kapelusz. Heyst spojrzał na nią przez ramię.
— Poco odsuwać zło, które nadejść musi? Zapaliłem te świece na znak że jesteśmy już w domu. Zresztą może i nie byliśmy śledzeni podczas powrotu. Widzieli nas, naturalnie, gdyśmy wychodzili.
Lena siadła z powrotem. Wspaniałe jej włosy robiły wrażenie bardzo ciemnych nad pobladłą twarzą. Podniosła oczy jaśniejące łagodnie w świetle świec