Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/229

Ta strona została skorygowana.

głosie zabrzmiał ton nie znoszący sprzeciwu. — Czy możesz ją wyszukać i ubrać się pociemku?
Odpowiedziała że tak; postara się to zrobić. Czekał nieruchomo. Wyobrażał sobie jej ruchy w odległym końcu pokoju; ale oczy jego, choć przyzwyczajone teraz do mroku, przestały zupełnie ją widzieć. Gdy zaczęła mówić, zadziwił się, słysząc jej głos tak blisko. Wypełniła jego rozkaz i zbliżyła się niewidzialna.
— Dobrze. Gdzie jest ten fjoletowy woal, który tu gdzieś widziałem? — zapytał.
Nie usłyszał odpowiedzi tylko lekki szelest.
— Gdzież ten woal? — powtórzył niecierpliwie.
Poczuł nagle na policzku jej oddech.
— Mam go w ręku.
— Doskonale! Słuchaj, Leno. W chwili gdy wyjdę z domu z tym łotrem, wymkniesz się przez tylne drzwi — natychmiast, nie tracąc ani chwili! — i pobiegniesz prosto do lasu. Moment naszego odejścia, to jedyna okazja do ucieczki; jestem pewien że ten człowiek nie wymknie mi się po drodze. Leć do lasu i ukryj się za zasłoną z zarośli między wielkiemi drzewami. Potrafisz z pewnością umieścić się naprzeciw frontowych drzwi. Boję się o ciebie; ale nikt tam ciebie nie znajdzie przed świtem — w tej czarnej sukni i z twarzą zasłoniętą ciemnym woalem. Czekaj w lesie póki nie wysunę stołu nawprost drzwi, i póki nie zobaczysz że gaszę trzy świece i zapalam jedną z powrotem; albo gdyby światła pogasły nim wrócę, czekaj aż zapalę trzy świece a później dwie z nich zgaszę. Gdy zobaczysz jeden z tych dwóch sygnałów, leć z powrotem ze wszystkich sił, bo to będzie znaczyło że czekam tu na ciebie.
Kiedy to mówił, Lena wyszukała i pochwyciła jego rękę. Nie ścisnęła jej; trzymała ją lekko, jakby nie-