Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

kościste czoło, patykowaty kark, szczęki podobne do brzytwy i wychudłą brodę. Głos jego znów się załamał a wygląd stał się jeszcze bardziej smętny i złowrogi, jak u złego, bezlitosnego trupa.
— Rozumiem o co panu chodzi — krzyknął — ale niech pan się nie spuszcza zanadto na swój spryt. Pan nie wygląda mi na bardzo sprytnego, panie Heyst. Ja też sprytny nie jestem. Zdolności moje biegną po innej linji. Za to Marcin...
— Który zajęty jest w tej chwili plądrowaniem w mojem biurku...
— Chyba nie. Chciałem właśnie powiedzieć że Marcin znacznie jest sprytniejszy od Chińczyka. Czy pan wierzy w wyższość rasy, panie Heyst? Co do mnie, wierzę stanowczo. Marcin jest jedyny do wyszperania takich sekretów jak naprzykład pańskie.
— Takich sekretów jak moje! — powtórzył gorzko Heyst. — Więc życzę mu żeby był zadowolony z tego co wyszpera.
— To bardzo uprzejmie z pańskiej strony — zauważył pan Jones, który zaczynał już wzdychać do powrotu Marcina. Choć przy stoliku do gry odznaczał się niezwykłem opanowaniem, choć był nieustraszony w nagłej bójce, przekonał się, że ta nieco specjalna robota wyczerpuje mu nerwy.
— Siedź pan spokojnie na miejscu! — krzyknął ostro.
— Powiedziałem panu że nie mam broni — rzekł Heyst, krzyżując ramiona na piersiach.
— Jestem doprawdy skłonny panu uwierzyć — zgodził się poważnie pan Jones. — To dziwne! — rozmyślał głośno, zwracając na Heysta ciemne jamy oczów. Wtem dodał: — Ale mam cel określony: zatrzymać