Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/241

Ta strona została skorygowana.

pana w tym pokoju. Niech pan nieostrożnym ruchem nie doprowadzi do tego abym strzaskał panu kolano, albo wogóle zrobił coś w tym rodzaju. — Przesunął język po wargach, które były suche i czarne, podczas gdy czoło połyskiwało wilgocią. — Nie wiem czy nie byłoby lepiej zrobić to odrazu.
— Człowiek, który rozmyśla, jest zgubiony — rzekł Heyst z szyderczą powagą.
Pan Jones puścił uwagę mimo uszu. Zdawało się że jest pogrążony w rozpamiętywaniu.
— Nie mogę mierzyć się z panem na siłę — rzekł zwolna, utkwiwszy czarny wzrok w człowieku siedzącym w nogach łóżka. Mógłby pan skoczyć...
— Czy pan chce wzbudzić w sobie strach? — spytał Heyst znienacka. — Zdaje mi się że panu brakuje odwagi do działania. Czemuż pan zaraz tego nie zrobi?
Pan Jones, srodze obrażony, parsknął jak dziki kościotrup.
— Może to panu wydać się dziwnem, ale nie robię tego z powodu mego pochodzenia, wychowania, tradycji, dawnych stosunków i tym podobnych drobnostek. Nie każdy umie się pozbyć przesądów dżentelmena z taką łatwością jak pan, panie Heyst. Niech się pan nie troszczy o moją odwagę. Gdyby pan na mnie skoczył, dostałby pan — wpół drogi powietrznej, że się tak wyrażę — coś co uczyniłoby pana najzupełniej nieszkodliwym przy lądowaniu. Nie — nie trzeba aby pan się co do nas mylił, panie Heyst. Jesteśmy właściwie — hm — bandytami; i chodzi nam o owoce pańskiej pracy jako — hm — szczęśliwego oszusta. Tak to już jest na świecie: raz bierz, raz dawaj!
Pochylił ciężko głowę na lewe ramię. Zdawało się