Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

Słuchała go z najwyższą uwagą, jak gdyby jakieś nieoczekiwane słowo mogło jej dać wskazówkę jak zawładnąć tym nożem, tym okropnym sztyletem — jak rozbroić wcielony mord, żebrzący o miłość u jej stóp. I znów kiwnęła mu głową w zadumie, wzniecając błyski w żółtych oczach tkwiących z ubóstwieniem w jej twarzy. Gdy przysunął się nieco bliżej, nie wzdrygnęła się w duszy. To się stać musiało. Niech się dzieje co chce, byleby nóż znalazł się w jej ręku. Ricardo zaczął mówić jeszcze poufałej.
— Spotkaliśmy się — i godzina ich wybiła — rzekł, patrząc w górę w jej oczy. — Spółka między mną i moim starym musi trzasnąć. Niema dla niego miejsca tam gdzie jesteśmy we dwoje. Oho, zastrzeliłby mnie jak psa. Bądź spokojna! Ten instrument rozstrzygnie całą sprawę nie dalej jak dziś w nocy.
Uderzył się po zgiętej nodze pod kolanem i zobaczył ze zdumieniem że twarz młodej kobiety się rozjaśnia; pochlebiło mu to bardzo. Podała się ku niemu skwapliwie i wyczekująco z ustami rozchylonemi po dziewczęcemu, z wypiekami na bladej twarzy, dygocząc i oddychając gorączkowo.
— Mój ty cudzie, mój dziwie — moje szczęście i moja radości — tyś jedna na miljon! Nie! tyś jedna jedyna na świecie! Znalazłaś we mnie swego człowieka! — szeptał drżącym głosem. — Słuchaj! Oni rozmawiają z sobą po raz ostatni; z twoim starym załatwię się także dziś koło północy!
Nie drgnąwszy nawet, szepnęła, gdy tylko ustąpiło nagłe ściśnięcie serca i gdy zdołała dobyć głosu:
— Z nim — to nie spieszyłabym się zanadto.
Pauza, która poprzedziła jej słowa i ton głosu sprawiały wrażenie rozważnej rady.