znikli. Wang znikł także ze słonecznej polanki, nie wykonawszy prawie żadnego ruchu.
Heyst i Lena weszli w cień leśnej ścieżki, która przecinała wyspę i w pobliżu najwyższego swego punktu była zagrodzona przez ścięte drzewa. Ale nie zamierzali zajść tak daleko. Jakiś czas trzymali się ścieżki i zboczyli z niej w miejscu, gdzie las był bez podszycia, a drzewa udrapowane ljanami stały jedno opodal drugiego, w mroku płynącym z pod ich własnych konarów. Gdzieniegdzie leżały na ziemi wielkie bryzgi światła. Heyst i Lena posuwali się w milczeniu wśród wielkiej ciszy, napawając się spokojem, zupełnem odcięciem od świata, wypoczynkiem podobnym do snu bez marzeń. Wynurzyli się wśród skał u górnego krańca lasu i stanęli we wgłębieniu spadzistego zbocza, podobnem do małej platformy; odwróciwszy się, spojrzeli zwysoka na bezludne morze o barwie startej przez blask słońca, o zasnutym upalną mgłą horyzoncie, który rozpływał się w nieuchwytnem migotaniu bladego i oślepiającego bezmiaru pod ciemniejszym blaskiem nieba.
— W głowie mi się kręci — szepnęła Lena, zamykając oczy i kładąc rękę na ramieniu towarzysza.
Heyst, patrząc nieruchomo ku południowi, wykrzyknął:
— O, żagiel!
Nastała chwila milczenia.
— Musi być bardzo daleko — ciągnął Heyst. — Nie mogłabyś go chyba dojrzeć. To pewno jakiś statek krajowców w drodze na Molukki. Chodźmy, nie trzeba stać w słońcu.
Objął ją ramieniem i poprowadził nieco dalej; usiedli razem w cieniu — Lena usadowiła się na ziemi, a on położył się trochę niżej u jej nóg.
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/31
Ta strona została skorygowana.