Przesunął wzrok w górę po jej postaci i dotarł do twarzy, gdzie zdawał się dostrzegać zamglony błysk inteligencji, jak widzi się czasem słońce przeświecające przez chmury.
— A jabym uważał, że właśnie im trzebaby powinszować najgoręcej. Nieprawdaż?
— O tak, rozumiem co masz na myśli; ale to trwało przecież czterdzieści dni, zanim się wszystko skończyło.
— Widzę, że pamiętasz wszystkie szczegóły.
Heyst odezwał się tylko aby cośkolwiek powiedzieć i nie przyglądać się jej w milczeniu. Nie patrzyła na niego.
— To z niedzielnej szkoły — szepnęła. — Chodziłam tam regularnie od ósmego roku życia aż do trzynastego. Mieszkaliśmy w północnej części Londynu, niedaleko Kingsland Road. Niezłe to były czasy. Ojciec dobrze zarabiał. Gospodyni domu posyłała mię wieczorem do szkoły razem ze swemi dziewczynkami. To była dobra kobieta. Mąż jej służył na poczcie; sortował listy, czy coś w tym rodzaju. Taki spokojny człowiek. Po kolacji chodził czasem na nocną służbę. Wtem jednego dnia pokłócili się i dom się rozleciał. Pamiętam jak płakałam, kiedy trzeba było nagle wszystko spakować i przenieść się na inne mieszkanie. Nie dowiedziałam się nigdy o co im poszło, chociaż...
— Potop — mruknął Heyst z roztargnieniem.
Odczuwał niezmiernie żywo odrębną indywidualność dziewczyny, jak gdyby ta chwila była pierwszą — od czasu wspólnego ich życia — kiedy mógł na nią swobodnie popatrzeć. Szczególny dźwięk jej głosu, mieniący się akcentami śmiałości i smutku, byłby mógł nadać urok najbezmyślniejszej gadaninie. Ale ona nie
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/33
Ta strona została skorygowana.