Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

Skinęła kilkakrotnie głową krótkim, potwierdzającym ruchem, jak gdyby nie dowierzała sobie na tyle aby mówić, czy nawet spojrzeć na niego. Przygryzła dolną wargę.
— Czy znałaś kogoś tego nazwiska? — zapytał.
Dziewczyna zaprzeczyła ruchem głowy i wreszcie przemówiła urywanym głosem, jak gdyby przezwyciężając jakąś wątpliwość czy obawę. Odrzekła Heystowi, że słyszała właśnie o tym człowieku.
— To niemożliwe! — rzekł stanowczo. — Mylisz się. Nie mogłaś o nim słyszeć. To jest —
Urwał, gdyż przyszło mu na myśl, że słowa jego są zupełnie bezcelowe, że na nic się nie zda rzucać argumenty w próżnię.
— Ależ ja doprawdy o nim słyszałam; tylko nie wiedziałam wtedy, nie mogłam odgadnąć, że oni mówią właśnie o twoim wspólniku.
— O moim wspólniku? — powtórzył Heyst zwolna.
— Właściwie nie. — Zdawała się równie zaskoczona, równie pełna wątpliwości, jak i on. — Nie; oni mówili o tobie; ale ja tego nie wiedziałam.
— Kto taki mówił? — spytał Heyst podniesionym głosem. — Kto mówił o mnie? Gdzie to było?
Przy pierwszem zapytaniu dźwignął się z pozycji leżącej, a przy ostatniem klęczał przed nią, przyczem głowy ich znalazły się na jednym poziomie.
— Naturalnie że w tamtem mieście, w tamtym hotelu. Gdzieżby jeśli nie tam — odrzekła.
Świadomość, że o nim mówiono, wprawiała zawsze Heysta w zdumienie, wobec uproszczonego pojęcia jakie miał o sobie. Przez chwilę był tak zdziwiony, jakby wierzył rzeczywiście że jest tylko cieniem prześlizgującym się wśród ludzi. Poza tem miał nawpół świa-