Heyst zdumiał się. Rozejrzał się wokoło, jakby brał cały pokój na świadka tego zuchwalstwa, i spostrzegł że Wang zmaterjalizował się we drzwiach. To wtargnięcie było wprost niesłychane wobec tego, że Wang ukazywał się tylko w ściśle oznaczonych godzinach. W pierwszej chwili Heyst miał ochotę się roześmiać. Ów komentarz do twierdzenia, że nic im nie może przeszkodzić, zmniejszył nieco napięcie jego uczuć. Ale trochę go to zirytowało. Chińczyk zachowywał głębokie milczenie.
— Czego chcesz? — spytał Heyst poważnie.
— Tam łódź — rzekł Chińczyk.
— Gdzie? Co chcesz powiedzieć? Łódź przyniesiona prądem?
Z nieuchwytnej zmiany w zachowaniu Wanga można było wnosić, że jest zdyszany, choć nie oddychał prędko i choć głos jego brzmiał spokojnie.
— Nie — wiosłować.
Teraz Heyst przestraszył się i podniósł głos.
— Łódź z Malajami?
Wang zaprzeczył lekkim ruchem głowy.
— Słyszysz, Leno? — zawołał Heyst. — Wang mówi, że zobaczył jakąś łódź — gdzieś blisko najwidoczniej. Wang, gdzie jest ta łódź?
— Za przylądkiem — rzekł głośno Wang, zmieniając niespodzianie język angielski na malajski. — Biali ludzie — trzech.