wtył, a w twarzy pokrytej mokremi kudłami rozwierała się koślawo szeroka gęba pełna kłów. Strumień wody napełniał ją, tryskając z powrotem w ochrypłym kaszlu, zbiegał z dwóch stron po szczękach i włochatem gardle i wsiąkał w czarną szerść, pokrywającą olbrzymie piersi, które były nagie pod podartą kraciastą koszulą i falowały konwulsyjnie wśród gry muskułów, jakby rzezanych w czerwonym mahoniu.
Gdy tylko człowiek odepchnięty od rury odzyskał oddech, utracony skutkiem gwałtownego napadu, w rufie łodzi rozległ się głos wyjący obłąkane przekleństwa. Mężczyzna siedzący u steru zgiął sztywno kanciasty łokieć i przyłożył rękę do biodra.
— Niech pan go nie zabija! — wrzasnął tamten. — Niech pan poczeka! Zaraz wezmę rękojeść od steru. Już ja go nauczę zachowywać się przed caballerem!
Marcin Ricardo wywinął ciężkiem drewnem, skoczył naprzód z zadziwiającą siłą i spuścił drewno na głowę Pedra z trzaskiem, który rozległ się daleko po spokojnej toni zatoki Czarnych Djamentów. Szkarłatna plama wystąpiła na splątanych włosach Pedra; czerwone żyłki ukazały się w wodzie spływającej mu na twarz i ściekającej z głowy różowemi kroplami. Ale wisiał wciąż przy rurze. Dopiero po drugiem wściekłem uderzeniu puściły kurek włochate łapy i wijące się ciało opadło bezwładnie. Zanim dotknęło dna łodzi, Ricardo potężnem kopnięciem w żebra usunął je z widoku ku przodowi, skąd doszedł łoskot ciężkiego upadku, klekot drewna i żałosny pomruk. Ricardo pochylił się aby spojrzeć pod pomost.
— Masz, psie! To cię nauczy trzymać się na swojem miejscu, ty krwiożercza bestjo, ty dziki morderco
Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/77
Ta strona została skorygowana.