Strona:Joseph Conrad - Zwycięstwo 02.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

ścił kurek. Otworzyłem mu z powrotem wszystkie dawne rany na głowie. Pan widział jak mocno musiałem walić. On nie zna żadnego hamulca, ale to żadnego. Gdyby nie to że przydaje nam się w różnych okazjach, nie byłbym powstrzymał szefa od zastrzelenia go.
Uśmiechnął się wgórę do Heysta swoim szczególnym skurczem warg i dodał w formie komentarza:
— To go zresztą w końcu spotka, jeśli się nie nauczy panować nad sobą. Ale w każdym razie wpoiłem w niego choć na pewien czas dobre maniery.
I znów wyszczerzył zęby ku człowiekowi na pomoście. Okrągłe jego oczy nie opuszczały ani na chwilę twarzy Heysta, odkąd rozpoczął swoje sprawozdanie z podróży.
— Więc on tak wygląda! — mówił do siebie Ricardo.
Nie spodziewał się że Heyst tak się będzie przedstawiał. Wyrobił sobie o nim pojęcie, które zawierało pożyteczny dla planów Ricarda rys jakiejś słabości. Tacy samotnicy bywają często pijakami. Ale nie — to nie była twarz opoja; nie mógł też odkryć w jego rysach, w jego spokojnych oczach, ani niepokoju, ani nawet zdziwienia, ani żadnej oznaki upadku ducha.
— Zanadto byliśmy wyczerpani aby wdrapać się na pomost — ciągnął Ricardo. — Ale słyszałem jak pan szedł. Zdawało mi się że krzyknąłem; usiłowałem krzyknąć. Pan mnie nie słyszał?
Heyst uczynił głową nieznaczny ruch przeczący, który nie uszedł oczom Ricarda obserwującym go chciwie.
— Zupełnie zaschło mi w gardle. W ostatnich godzinach nie chciało nam się nawet szeptać do siebie.